Tadeusz Boy-Żeleński
Dziwna przygoda rodziny Połanieckich
Noc karnawałowa w zacnym polskim domu. Z przyległego salonu dochodzą dźwięki walca, głos wodzireja ryczący egzotyczne nazwy figur kotylionowych, szelest sukien falujących w tańcu itd. Siedziałem, wpół drzemiąc, w wygodnym fotelu; wtem coś mignęło, zaszumiało tuż koło mnie i jakaś zapóźniona para przemknęła jak wicher, wywracając w pędzie, o zgrozo, butelkę doskonałego starego koniaku, którą zarezerwowałem do prywatnego użytku. Szacowny napój począł spływać powoli, oblewając strumieniem wspaniałą Prachtausgabe1, leżącą jak przystało majestatycznie na stole polskiego domu. Spojrzałem: była to Rodzina Połanieckich. Patrzałem z melancholią na grube welinowe karty, ociekające złotawym płynem, gdy nagle zdało mi się, iż słyszę najwyraźniej jakieś szmery, jak gdyby głosów wychodzących z kartek książki:
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Panie Stachu!
Co, panno Maryniu?
Coś panu chciałam powiedzieć W jednej chwili tak mi się strasznie w głowie zakręciło
Dziwna rzecz, bo mnie także To pewno z tańca.
Panie Stachu
Co, panno Maryniu
Kiedy się wstydzę
Nie wierzę, żeby panna Marynia mogła coś takiego pomyśleć, czego by się musiała wstydzić
Pan Stach taki dobry, że tak o mnie myśli ale ja nie jestem taka tak gdzieś głęboko, głęboko, to ja jestem bardzo zepsuta