Rozaura

Antoni Lange

Rozaura

Salon pani Zofii. Przy stolikach kilka pań. Piją herbatę. W sąsiednim pokoju kilku panów gra w karty.

Pani Jadwiga, rzuciwszy okiem na świeżo przyniesioną gazetę wieczorną, zawołała nagle:

 Oto nowina!

 Co się stało? pytająco zwróciły się do niej trzy inne damy.

P. JADWIGA: Rozaura wyszła za mąż!

P. LAURA: Co mówisz? Trupia głowa znalazła wielbiciela! Ależ to perwersja!

P. EMILIA: I za kogóż wyszła?

P. JADWIGA: Nikt by się nie domyślił! Za Brzeszczota!

P. LAURA: No, to po prostu koniec świata!

P. EMILIA: Taka poczwara!

P. LAURA: Bez nosa!

P. JADWIGA: I te czarno-czerwone plamy na całej twarzy!

P. EMILIA: I to czoło, jakby skóry pozbawione!

P. LAURA: Usta bez warg!

P. JADWIGA: Głowa prawie łysa!

P. EMILIA: Pokraka! Do trupa raczej podobna! Straszydło na ptaki.

P. LAURA: Powiedz lepiej straszydło na smoki! Meduza by się jej ulękła

P. ZOFIA gospodyni domu, która dotąd milczała: Najdziwniejsze jest dla mnie w tym wszystkim nie to, że się Brzeszczot ożenił z Rozaurą, ale że się w ogóle ożenił!

P. JADWIGA: Bo i prawda! Taki nadzmysłowy człowiek!

P. LAURA: Człowiek widmo!

P. EMILIA: Mag-czarnoksiężnik! Co też o nim nie opowiadają!

P. LAURA: Eh, wszyscy oni tacy sami!

P. JADWIGA: No, dobrze! Ale żeby się ożenić z taką Pastraną!

P. ZOFIA: Myślałam zawsze, że Brzeszczot stoi tak wysoko, że dla niego małżeństwo po prostu jest czymś nienaturalnym A jednak

P. JADWIGA: To coś czartowskiego! Owszem ja się wcale nie dziwię, że taki sługa diabła, jak Brzeszczot, ożenił się z takim koczkodanem.

P. LAURA: Już jeżeli miał się żenić, to dlaczego nie z p. Izabelą?

P. EMILIA: Albo z Karoliną?

P. JADWIGA: Albo z Wandą? Widać, że każda z pań miała swoją kandydatkę.

P. ZOFIA: Ależ ostatecznie, gdzie i kiedy to się stało? Przeczytaj.

P. JADWIGA: O, słuchajcie czyta Dnia 15 maja 19 w kościele Santa Maria del Fiore we Florencji odbyły się zaślubiny p. Wawrzyńca Brzeszczota z p. Rozaurą Białogórską.

P. LAURA klaszcząc w ręce: Szczęść Boże młodej i dobranej parze!

P. JADWIGA: A przy tym skąd ta Rozaura? Przecież ona była po prostu Rozalia i nic więcej

P. EMILIA: Podobno ją Cyganka tak nazwała przy spotkaniu i odtąd Rózia przemieniła się na Rozaurę.

P. ZOFIA: A jednak, choć tak poczwarna, Rozalia miała tak piękne czarno-stalowe oczy, że pociągała ku sobie

P. LAURA: Jakichś obłąkańców

P. ZOFIA: Owszem, znam chłopców, którzy o niej marzyli

P. EMILIA: Co za czasy! Tyle ładnych panien osiada na lodzie a taka

P. JADWIGA: Żeby przynajmniej była bogata Ale przecież to nawet sukni porządnej nie miało

P. LAURA: Pamiętasz, jak to mała Stefcia, kiedy zobaczyła Rozalię po raz pierwszy wpadła w konwulsje

P. EMILIA: Może p. Wawrzyniec lubi konwulsje spazmy epilepsję opętania

P. JADWIGA: Pewnie pokumany z diabłem A mnie się zdaje, że i ona z piekła rodem

P. ZOFIA: No, przecież serce miała zawsze bardzo dobre Była tylko niezmiernie smutna

P. EMILIA: Czegóż się miała weselić?

P. ZOFIA: Ale diabelskiego nie było w niej nic

P. EMILIA: Wyjąwszy buzi

Jeden z panów tymczasem wstał od zielonego stolika i wszedł do salonu, gdzie były zebrane panie.

 O, pan Kasper! zawołała p. Jadwiga. Przecież pan był niedawno we Florencji. Czy pan widział tam Brzeszczota?

 Widywałem się z nim bardzo często

 Razem z jego ubóstwianą z jego Pawianą Orangutaną?

 Nie rozumiem, o kim pani mówi?

 Proszę, niech pan przeczyta wiadomość z Florencji

P. KASPER przeczytawszy: Ach, to bardzo szczęśliwie! Będzie cudowna para!

P. LAURA: Cha, cha, cha! Zawsze z pana żartowniś!

P. KASPER: Nie rozumiem zupełnie

P. LAURA: Cudowna para! On, rzeczywiście, mężczyzna piękny, co się zowie! Ale ona! Toż to z przeproszeniem małpa, wiedźma kosmata, wcielenie brzydoty

P. KASPER: Widać, że jej panie nie znają

P. EMILIA: Ale owszem, byłyśmy razem na pensji. Znałyśmy ją od dzieciństwa Była niegłupia, ładnie grała na fortepianie, ale z twarzy była podobna do trupiej głowy

P. JADWIGA: Toteż nazywaliśmy ją trupią głową.

P. KASPER: Nie pojmuję! Widywałem ją przez parę tygodni i jeżelim się usunął od jej towarzystwa, to dlatego właśnie, że była za piękna! Lękałem się o siebie. Toż to cud nad cudy toż to niebianka! Zdaje mi się nawet, że nie powinna była zostać niczyją, aby wszyscy mogli ją czcić jak boginię Lorenzo, tj. Wawrzyniec, bo takeśmy go nazywali we Florencji jedyny mógł sobie pozwolić na taki krok, bo on jeden z niewielu na ziemi zdobył sobie jakieś moce nadludzkie Chętnie przyznaję mu wyższość nad sobą i nad wielu innymi.. Powiedziałbym, że bardzo wiele jest w nim z Boga

Kobiety zaczęły naraz oddychać przyśpieszonym falowaniem piersi, jakby to wspomnienie o Brzeszczocie trafiało każdą w jakąś wrażliwą strunę.

P. LAURA: Ale ona!

P. KASPER: Ona? Oto jej fotografia.

To mówiąc, p. Kasper wyjął z pugilaresu1 podobiznę osoby, o której mówiono, tak zwany portret salonowy i wręczył ją zebranym paniom. Te jak krogulce rzuciły się na fotografię i po prostu wyrywały ją sobie z rąk do rąk.

Widok tego portretu wywołał okrzyk zachwytu.

 Ach, ach, ach!

Nic innego nie umiały powiedzieć te panie aż ich krzyk ściągnął do salonu grających w karty panów. Co się stało? pytali zaciekawieni.

Istotnie z portretu wyglądała na nich twarz tak nieprawdopodobnej piękności, że, jak to mówi się w bajkach: ani słowo nie wypowie, ani pióro nie opisze Żaden z posągów greckich, żaden z portretów Leonarda ani Tycjana, ani Palmy starszego, ani Mantegni nie sięgał tej wyżyny Wenus z Milo mogłaby u niej być kucharką Jeżeli piękność ma granicę to jej granicą ostateczną, najwyższą, nikomu z ludzi już niedostępną była osoba, której słabe odbicie oglądały te panie, nie bez pewnego uczucia powiedzmy otwarcie zazdrości. Jednakże zachwyt przygłuszył to uczucie.

 Co za cudo!

 To sama Afrodyta2!

 To bogini bogiń!

 To anioł!

 To jakaś istota, co się na chwilę przedostała z nieba na ziemię!

 To nie ona! To nie Rozaura!

 To kto inny!

 Ktoś zupełnie niepodobny!

 A jednak zauważyła p. Zofia.

P. LAURA: Co, a jednak?

P. ZOFIA: A jednak ona jest podobna

P. EMILIA: Ależ to bluźnierstwo!

P. ZOFIA: Owszem podobna.

P. JADWIGA: Co też ci do głowy przychodzi?

P. ZOFIA: Spojrzyjcie tylko: Rozaura miała twarz taką, jakby ją ktoś przypalił. Nos, powiedzmy, był zwęglony i w połowie ucięty; wargi tak wyżarte, że prawie ust nie mogła zamykać; broda jakby przecięta piła do skrobania ziemniaków, a te czarno-czerwone policzki jakby kto z nich skórę wywędził jałowcem itd. wszystko to pozwalało nam prawowicie nazywać ją trupią głową, bo istotnie była to głowa śmierci A jeżeli dodamy prawie zupełny brak włosów na czaszce i ten wyraz dziwnej starości na obliczu, które nigdy nie było młodym to istotnie nie dziw, że czasami jej widok budził dreszcz trwogi. I gdyby nie jej płomieniste, błękitno-czarne tajemnicze oczy, to przecież jej oczodoły, wygryzione przed urodzeniem przez jakąś niepojętą truciznę były to oczodoły śmierci, jak ją malują na obrazkach.

Wszystkie panie razem. No dobrze, ale tu

P. ZOFIA: Tu? Mówię to wszystko, wiedziona przeczuciem Wyobraźcie sobie, że ten spalony nos został cudem uzupełniony i doprowadzony do należytej barwy; że podobnież wargi rozwinęły się należycie i kolorem pąsowym zajaśniały; że plamy na policzkach znikły pod wpływem jakiejś niewidzialnej wegetacji alabastru i różowości; że czoło wygładziło swe szkaradne owrzodzenia i zajaśniało białe i promienne, że jej oczy błyszczą w otoczeniu różowej kanwy powiek; że na ich pobrzeżu zakwitają złociste bogate rzęsy i że ubogie kępki jej włosów rozwinęły się w bujne puszcze itd. Cóż będzie? Oto właśnie wystąpi ta twarz cudowna i archanielska jaką mamy na tej fotografii

P. JADWIGA: Przypuszczenie śmiałe! Co pan myśli, panie Kasprze?

P. KASPER: Nic nie wiem i nic nie mogę powiedzieć. Ale z tego, co Panie mówią, wynikałoby, że p. Rozaura, gdyż to nikt inny być nie może wyglądała dawniej inaczej niż dzisiaj. Ja ją poznałem dopiero przed kilku miesiącami; nie wiem, jaką była przedtem. Byłby to ciekawy fakt metamorfozy. Rozaura ukazała się we Florencji nagle, razem z Brzeszczotem i zjawiła się już w kształcie najdoskonalszej piękności, jaką tylko wyobraźnia ludzka mogłaby wymarzyć. Nie wydaje mi się jednak rzeczą niepodobną3