Władysław Syrokomla
Chodyka
I
Zagrano w trąby i naród ciekawie
Na zamek słucki ciśnie się jak woda
Oto zasiada na sędziowskiéj ławie,
Dziedzic na Słucku, książę wojewoda,
I wedle mocy swoich przywilei1,
Zbrojny prawami i łaski, i miecza,
Kmieci i szlachtę sądząc po kolei,
Gromi, uwalnia, karze, zabezpiecza.
Książę daleko od natłoku gości,
Siedzi za stołem, oddzielony kratą,
Tam krzyż i statut oprawny bogato,
Opodal pisarz i pan podstarości
A w izbie gwarno.
Wtem wpośród hałasu,
Pomimo ciżby i oporu warty,
Wszedł jakiś starzec, znędzniały, odarty2,
Z kijem sękatym jak rozbojnik z lasu.
Strach było patrzeć pod wielkiemi brwiami
Oczy się dziko iskrzyły dziadowi,
Włosy jak mléko, splątane kudłami,
Rysy kościste, ramiona garbate,
Starzec jak błędny wcisnął się za kratę,
Padł ciężko dycha ale nic nie mówi.
Książę się cofnął Pisarz się przestrasza
Krzyknął i rozsiał strach w całéj drużynie
Pan podstarości jął się do pałasza3,
I szepce jakiś pacierz po łacinie:
A starzec leży skulony na ziemi,
Głucho cóś jęczy i szepce grobowo,
Dycha jak gdyby pierśmi4 chrzypiącemi5,
Chciał nabrać siły, by wyrzec choć słowo,
Odetchnął wreście6 spoczął bez przeszkody,
Nabiéra głosu, sili się widocznie,
Pełznie do kolan księcia wojewody,
I płacząc tak mówić pocznie:
II
«Nie bój się! Jaśnie Oświecone Książę7,
Ja z twojej wioski, ja tu z niedaleka,
Ja zbójca jestem, ja zabiłem człeka,
Znam8, że mą głowę miecz katowski czeka,
Niech się przynajmniej sumienie rozwiąże!!
O, bo to ciężko tak ciężko nie wiecie
Nosić na rękach krew darem9 rozlaną,
O! tak to dręczy, tak pali, tak gniecie,
Jak gdyby w piersi żaru nasypano
Zdaje się dawno przed trzydziestu laty,
Ale sumienia, nie przedawnić marnie,
Zdejmijcie tylko z méj duszy męczarnię,
A głowę sobie oddajcie na katy,
Może toporem odbita od szyje10,
Przestanie płonąć od gorących myśli,
Może krew moja krew niewinną zmyje;
Każcie mię11 skować12, uwięzić najściślej,
Tylko z sumienia rozwiążcie mi pęta
Bo jak to ciężko, nie daj Panie Boże!»
«Któż ty snadź13 jesteś?»
«Zwali mię Chodyką,
Rodem z Polesia w mojej wiosce może
Który ze starych dotąd mię pamięta;
Choć to już dawno na bezludnym borze,
Żyję jak źwierzę14 ze źwierzyną dziką,
Lecz długo żyje pamiątka zbrodniarzy!!
Może dawniejsze wspominając lata,
Któryś mój sąsiad i dziś jeszcze gwarzy,
O tym Chodyce, co zgładził ze świata
Niewinną duszę!»
«Kiedy? jak to było?
Gadaj mi starcze!»
«Oj, ty jasny książę!
Niemiło przeszłość wspominać, niemiło,
Kiedy się zbrodnia do wspomnień uwiąże.
Odkąd poszedłem na bezludną puszczę,
Nie wyjawiłem méj zbrodni przed nikim;
Lecz dziś jak w cerkwi, jak przed spowiednikiem,
Wszystko spod serca, a wszystko wyłuszczę;
Chciejcie posłuchać, co wyznam otwarcie,
A potem zróbcie, co trzeba, sędziowie,
Dekret śmiertelny napiszcie na karcie,
I dajcie spełnić na zbrodniczéj głowie».
III
«Ja byłem osocznikiem15, miałem chatę w lesie
Chatka nad Żyd Jeziorem, stara i pochyła
Boże mój! jak to chatkę obaczyć mi chce się,
Czy jeszcze dotąd stoi, czy może już zgniła,
Czy kto inny w niéj mieszka ja grzeszny zabójca!
Nie śmiém do niéj się zbliżyć, bo ktokolwiek zoczy16.
Tam miałem młodą żonę i starego ojca,
Bóg ich wie, kto im piasku nasypał na oczy!?
Gdzie na mogiłach leżą pewno już ich nié ma!
Lat trzydzieści dla życia starca i kobiéty!?
Ot, zdaje się, jak żywo widzę przed oczyma
To jezioro, te mszary, ten las nieprzebyty
Gdzie niegdyś jasnych panów na obławę wiedziem,
Gdzie ludzie i źwierzęta znali mię po głosie,
Gdzie się nie raz zdarzało borukać17 z niedźwiedziem,
Wbijać na sztych odyńce lub wytrapiać łosie
Byłem silny jak niedźwiedź, a prędki jak dziecko,
A ochoczy do łowów! ani dnia, ni nocy.
Ej, drogoż przypłaciłem ochotę łowiecką!
Czemuż mi nie dał Pan Bóg przeleżeć w niemocy
Raczéj, niż iść na łowy!?»
IV
«Raz, było to w zimie
Pan łowczy mię przywołał, swoim obyczajem,
(A był to człowiek drobny, lecz ramię olbrzymie,
Dobrze władał oszczepem, a lepiéj nahajem18).
Otoż woła i mówi: »Niech cię Pan Bóg strzeże,
Abyś miał niesprawnością popsuć polowanie
Dajem tutaj obławę wielkiemu Sapieże,
Jest to hetman litewski nie żarty mospanie!
Czy masz w twoim obchodzie cóś z bujniejszych19 zwierzy?«
»Są panie dwa kudłacze, przepyszne niedźwiadki«
»Otoż na przyszłą środę spraw się jak należy
Wziąć obławę, osoczyć, urządzić połatki20,
Bo pan hetman przybędzie, staraj się a żwawo,
Aby mu się źwierzyna pod strzał nawinęła;
Ja przybędę mospanie kierować obławą,
A tymczasem ty będziesz naczelnikiem dzieła.
Masz tymfa21 na gorzałkę i spraw mi się gracko22!
Bo inaczej, Chodyko, ty znasz moją rękę!
Ja nie umiem żartować z plecionką kozacką23,
Dwieście! choćby sam szatan brał cię na porękę.
Marsz! i spraw się!« (Pan łowczy sam nie bywał w lesie,
Bo miał młodą małżonkę i bał się niedźwiedzi).
Wyszedłem mając tymfa, ej, pohulać chce się!
Ot powiem szczérą prawdę jakby na spowiedzi:
Trzy dni piłem gorzałkę przyszedł dzień wskazany,
At, myślę, wszak zwierzyna jakoś się osoczy,
Ale niedźwiedź zrozumiał, że osocznik pijany,
Szedł cichaczem z ostępu, uciekł w żywe oczy.
Ja milczę aż we środę mój Boże jedyny!
Zebrała się obława, zjechały się pany,
I pan hetman litewski, ze swojemi syny24;
Strojno, dworno, hałaśnie. Mój domek drewniany
Przemienił się na pałac oświecono wrota.
Jaki dwór! jaka służba zebrała się wcześnie!
Jaka psiarnia doborna! co srébra, co złota!
To w bajce nie wygadać, ani przyśnić we śnie.
Ruszyli do ostępu ja wiem, co się święci
Ale nie zdradzam siebie mężnemi oczyma,
Obława strzela, huka, trąbi bez pamięci,
Pany ziębną w połatkach, a niedźwiedzia nié ma.
Ot i słonko już zaszło już się zmierzchać bierze25,
Hetman się zniecierpliwił, jakby Bóg wié o co,
Złajał pana łowczego, a zjadłszy wieczerzę,
Kazał zwinąć swój obóz i ruszył przed nocą.
Tutaj dopiéro łowczy, korzystając z pory,
Rozkazał mię pochwycić, przywiązać do drzewa,
Bito mię harapami26, żelaznemi swory27.
Próżno człowiek krwią spłynął, daremnie omdléwa,
Daremnie stary ojciec po ziemi się tarza,
Daremnie żona płacze ach ten jęk przewlekły
Ponure, leśne echo słyszy i powtarza,
Ale łowczy nie słyszał tak był gniewem wściekły».
V
V
«Ot na koniec oprawcy zbitego puścili
Wyrwałem się tu szatan szepnął mi nad uchem.
Miałem topor za pasem, więc nie tracąc chwili,
Ciąłem w głowę łowczego zamasznym28 obuchem,
A potém w piersi ostrzem..
Padł krew mu lunęła
Trysnęła w moje oczy, zalała sukmanę;
Ot jeszcze na odzieży pamięć mego dzieła!
Czy widzisz mości książę plamy niezmazane?
Zbutwiała mi siermięga29, choć się raz w rok bierze,
Straciła swoją barwę od czasu i słoty,
A ślady krwi niewinnéj patrzcie, jakby świeże,
Nie starły się aż dotąd jak pieczęć sromoty!
»Uciekaj!« któś mi szepnął, ujrzałem, że zginę,
Bo strzelcy obces30 do mnie ja z toporem w dłoni
Poleciałem do lasu, skryłem się w gęstwinę,
Ho! w lesie osocznika nie każdy dogoni!
Ukryłem się przed ludźmi, zginąłem bez wieści,
Żaden mię nie dośledził całe lat trzydzieści,
Aż dzisiaj dobrowolnie z kryjówki wychodzę.
Bo fraszka sądy ludzkie tam w piersiach głęboko
Gorszy sąd gdzie sumienie władzę rozpostarło!
Ząb za ząb trzeba oddać, a oko za oko,
Skowajcie mię w łańcuchy, osądźcie na gardło31,
Lecz póki kat nadejdzie poważni sędziowie,
Raczcie jeszcze posłuchać, radzi czy nieradzi!
Jam człowiek nieuczony, roił czasem w głowie,
Że pokuta i praca moją winę zgładzi.
Otoż, jam pokutował jak duch tajemniczy,
Co jęczy w suchej wierzbie i wzdycha do nieba;
Pracowałem ze łzami, jadłem chleb goryczy,
Gdzie tam chleb?! co ja dałbym za kawałek chleba!
Bo co to kawał chleba w rodzinnym zakątku
Co to chata! spokojność! i chleb na wieczerzę?!
Bez chleba człek zapomniał, że jeszcze nie źwierzę,
Lecz słuchajcie mię pany, słuchajcie z początku».
VI
«Darłem się przez gęstwinę, zmykając pogoni:
Czy wiatr w zlodowaciałe gałęzie zadzwoni,
Czy śnieg skrzypnie pod nogą, czy zawadzę o co,
Czy puszczyki na dębach w skrzydła załopocą,
Mnie się widzi tuż pogoń pod piersią zdrętwiałą
Sam w sobie niosłem pogoń, bo sumienie gnało.
Gnała jakaś obawa, jakaś myśl źwierzęca,
A tutaj wiatr ze śniegiem w gęstwinach się skręca,
Zawiewa moje ślady choć odzieża32